Co myślę, kiedy patrzę na szopkę w “Maciejówce”?
Po pierwsze, że piękna i przejmująca.
Po drugie, że jest spore ryzyko tego, że będzie odczytywana publicystycznie i ideologicznie, na podobieństwo różnych szopkopodobnych instalacji, głoszących przesłania antysemickie, homofobiczne itp., które co jakiś czas pojawiają się w różnych kościołach.
Po trzecie, zaraz po tym przychodzi myśl, czy właśnie ja nie odczytuję jej w ten sposób? I czy naprawdę różni się ona czymś od tamtych, próbujących narzucać osobiste upodobania i uprzedzenia ich twórców?
Więc jednak się różni: nie tylko przesłaniem, nie tylko jakością artystyczną, ale również prostotą i pokorną symboliką. Dzięki tej symboliczności nie narzuca niczego w sposób nachalny, ale pozostaje otwarta na różne odczytania.
Co więc ja z niej odczytuję? Oczywiste jest dla mnie nawiązanie do położenia osób na polsko-białoruskiej granicy, którzy wpadli w tryby polityki (i tej wielkiej, i mniejszej) i w nich w dramatyczny sposób utknęli. Fakt, że scenerią jest gęsty świerkowy las, dodaje dodatkowej mocy tej interpretacji. Ostre halogenowe światło oświetlające postaci przywodzi na myśl reflektory wozu Straży Granicznej.
Dopiero potem dowiaduję się, że wykorzystane w szopce ubrania pochodzą ze zbiórki na rzecz schroniska brata Alberta. Więc jednak chodzi nie tylko o migrantów, ale również bezdomnych, znacznie mi na co dzień bliższych. A może szerzej, o każdą ludzką biedę i człowieka w nią uwikłanego.
Wskazywałby na to sposób przedstawienia Świętej Rodziny. Józef, Maria i Jezus pozbawieni są twarzy. Są jedynie zestawem ubrań nawleczonych na jakiś umowny znak człowieka. Z jednej strony może to oznaczać, że w ich miejscu mógłby znaleźć się każdy. Każdy, ze swoją własną a różną biedą, może się z nimi utożsamić. Jest to też zachęta do uświadomienia sobie, że tym migrantem, bezdomnym, człowiekiem zagubionym w “lesie życia” mógłbym być ja. Ja również, gdyby historia potoczyła się nieco inaczej, mógłbym teraz błąkać się wśród zimnych drzew w obcym kraju, w sytuacji bez wyjścia: potrzebując pomocy drugiego człowieka, a jednocześnie ukrywając się ze strachu przed nim. Ja również mógłbym teraz szukać jakiegoś schronu na zimę w zdewastowanej altance działkowej albo w bramie kamienicy.
Z drugiej strony, taki sposób przedstawienia postaci dokonuje jakiejś ich depersonalizacji. Sugeruje, że często odczłowieczamy nawet tych, którym próbujemy pomagać. Wrzucamy ich do abstrakcyjnych, a przez to dehumanizujących, pozbawiających indywidualności, kategorii: uchodźca, imigrant, Syryjczyk, bezdomny, narkoman… Oto współcześni ludzie bez twarzy, nasi “niewidzialni”, których nie dostrzegamy, choćby żyli blisko nas. Albo widzimy w nich jedynie problem do rozwiązania: kurtkę i parę butów, które trzeba takiej osobie “załatwić”. Widać to w postaciach Marii, Józefa i Jezusa, widać jeszcze mocniej w kupkach ubrań zebranych wokół nich. Być może to dary dla nich, potrzebujących. Mi jednak kojarzą się także z ludźmi, jeszcze bardziej umownie potraktowanymi, jeszcze bardziej odczłowieczonymi w moim spojrzeniu. Sprowadzam myślenie o człowieku do koca termicznego, pary spodni, śpiwora.
Te sterty ubrań i koców wywołują we mnie jakiś niepokój. Kim są ci, którzy kryją się za nimi? Co chcą mi powiedzieć swoim milczeniem? Być może to ci, którzy już na zawsze pozostaną w tym przygranicznym lesie, bo nie znaleźli z niego drogi wyjścia. Ludzie – kamienie, ludzie – kupki ubrań.
Jednak jest jeszcze inna możliwość. Być może ci, którzy gromadzą się wokół Dzieciątka, to współcześni pastuszkowie: wolontariusze, aktywiści, ludzie dobrej woli. Oddający hołd Bogu-człowiekowi, ukrytemu w potrzebujących pomocy. Przecież za każdym zebranym tu kocem i każdą sztuką odzieży stoi konkretny człowiek, który ofiarował ją od siebie dla potrzebujących. Każdy taki stos to zatem bardzo konkretny znak ludzkiego dobra.
Złota folia to najpiękniejszy, a zarazem najbardziej ikoniczny element tego przedstawienia, które poza tym unika nadmiernej estetyzacji. To złoto uobecniane jest tu przez koce termiczne, jednocześnie jednak stanowi nawiązanie do tradycyjnego symbolu Ducha Świętego i łaski Bożej. To niezwykły związek, który także daje się odczytać na co najmniej dwa sposoby. Z jednej strony, nasuwa się myśl, że to sam Bóg, przez ręce konkretnych ludzi – niekoniecznie i nie zawsze wierzących – przychodzi z pomocą potrzebującym. Jak pisała Agnieszka Kosowicz w kontekście kryzysu humanitarnego na granicy: “Opatula Bóg (tak myślę) rękami anarchistów i niepokornych ludzi wszelkiej maści dygocących z gorączki i wychłodzenia chłopaków w koce termiczne. Zakłada suche skarpety na wpół przytomnym ludziom rękami lokalnych mieszkańców, którzy wcale nie zaglądają do „kościółka”. Ich rękami migrantów przytula, gładzi, pociesza. Ich rękami wynosi dzieci z lasu.”
Z drugiej strony, patrząc z perspektywy nas – sytych, ogrzanych, bezpiecznych – Bóg przychodzi do nas właśnie w tych najsłabszych i potrzebujących pomocy. Józef-uchodźca i Jezus-bezdomny, obaj owinięci kocami termicznymi, są więc obrazem Boga, o którym Księga Psalmów mówi, że jest “światłem spowity jak płaszczem”. Najmocniejszym wizualnie elementem całej szopki jest przecież „rzeka” złota – rzeka łaski, “strumienie wody żywej”, która płynie od przedstawionych postaci w naszą stronę.
Maciej Pichlak
© 2014-2021 CODA Maciejówka
Śledź nas:           
Skip to content